MATKA kontra Wiedźmin

Anna Litwinek / 12-03-2019

 

Bohaterka ma 119 żyć, trzy pary rąk, sześcioro oczu umieszczone na obwodzie głowy, nadludzką siłę, zdolność przewidywania, lewitacji, rzucania piorunami spod powiek, mrożenia głosem oraz uzdrowicielski dotyk. Nazywa się Mariola Atka. W skrócie będziemy mówić na nią M.ATKA.

Gra jest przygodowa, czyli polega na dojściu z punktu A do punktu B. Po drodze czekają nas mrożące krew w żyłach pułapki, wyskakujące znienacka z ukrycia Stwory, niezliczone zagadki, przy których szef MENSY by poległ oraz ukryte skarby i artefakty do odnalezienia. Zanim znajdą je Stwory.

No to zaczynamy. Plansza pierwsza, jak kto woli slangiem - level łan.

MATKA rusza, robi pierwszy krok i od razu wpada na przeszkodę. To znaczy było tych przeszkód trzy: wieża z klocków lego, porzucony kabanos i nie wiedzieć czemu jej własny but, który powinien być w zupełnie innym miejscu, a był ku zaskoczeniu właśnie tu. Chcąc uratować wyjątkowe klockowe dzieło architektury i nie stracić punktów spokoju, które jak ogień firanki pożera dziecięcy wrzask wywołany nieodwracalnym i dramatycznym życiowo zburzeniem wieży, jednocześnie próbując ocalić skarpetkę i podłogę od rozciapania kabanosa, nie uniknęła potknięcia o własny but.

Minus 10 punktów za przekleństwo.

Plus 5 za wypowiedziane cicho pod nosem.

W tym momencie zaczynamy utożsamiać się z bohaterką, wczuwać w rolę, opracowywać strategię jej przetrwania. Usuwamy but, podnosimy kabanosa i ruszamy dalej. To znaczy mamy taki zamiar, bo wbija nas w parkiet ryk Stwora. Czyli nie byliśmy na tyle ostrożni, by nas nie zauważył i pozwolił przejść planszę. Czego chce Stwór? Pić. Nie dlatego, że zeżarł siarkową owcę i go pali w brzuchu. Po prostu dlatego, że jest dzieckiem. No i ma na wyciągnięci ręki dwie różne butelki niekapki z wodą i kubek niekapek z sokiem, więc wiadomo, że to Ty masz podać picie. Moglibyśmy też ryknąć i pokazać palcem, ale to byłoby za proste, prawda? No i w ogóle nieskuteczne, bo one się wcale nie boją. No i w ogóle nie byłby rozrywki, gdyby Stwór się nas nie czepiał - to my musimy podać mu pić, bo inaczej nie przestanie ryczeć, a nam dramatycznie na łeb na szyję lecą w dół punkty opanowania i koncentracji. Bez nich nie ukończymy gry. Ba! Bez nich nie ukończymy nawet tej planszy, więc szybko robimy trzy kroki przez bagno rozsypanych kart memo i podajemy kubek z piciem.

Minus 5 punktów za zły wybór. Powinniśmy podać butelkę z wodą. Naprawiamy szybko błąd i idziemy dalej.

Po dwóch krokach w miarę spokojnych i jak się okazuje podchwytliwie prostych sytuacja gwałtownie rozwija się w kierunku, który psychologowie nazwaliby „przegrzaniem układu limbicznego skutkującym aktywacją pierwotnego systemu zabij lub/i uciekaj”. Jeden ze stworzonych przez ciebie na własnym łonie Stworów, czyli twoich kochanych dzieci postanowił rozkręcić zabezpieczony przed odkręceniem przez dzieci kubek i rozlać na siebie i otoczenie malinowy sok. Zamiast zabijać lub zabukować lot na Malediwy w jedną stronę bierzesz głęboki oddech, jesteś przecież MATKĄ i skreślasz jedno ze swoich żyć, aby wykorzystując ogrom energii podnieść poziom funkcji „opanowanie”. Po czym wycierasz sok.

Minęło około 20 minut, zrobiłaś może z pięć kroków przez planszę, straciłaś jedno życie, twój zasób spokoju jest bliski zeru, wzrasta wskaźnik ciśnienia, ale nie poddawaj się. Gra toczy się dalej. I to jest gra o życie.

Stwory puszczą cię dalej, ale mają dla ciebie zagadkę. Sfinks to przy nich Karol Strasburger łamigłówek, czyli przewidywalnie i bez polotu raczej nie będzie.

- MATKO – odzywa się jedno z nich – gdzie są moje brzumiacze?

- Twoje co? – odpowiadacie zaskoczeni i to jest pierwszy błąd. Wykazaliście naiwną interakcję przekazującą potworowi inicjatywę, zamiast szybko wyciągnąć z kieszeni kawałek czekolady i odwrócić uwagę.

Minus 15 punktów z licznika kreatywności.

- Moje brzumiacze, miałem je wczoraj, tu były, potrzebuję, gdzie one są, znajdź je, teraz, od razu, brzumiaaaaaaaaczeeeee…. – słowotok przechodzi w ryk i nie jesteście w stanie zatrzymać lawiny hałasu.

Następne 15 minut spędzacie na kolanach zaglądając pod kanapy, fotele i dywan i wyciągając kolejno: piórko, kasztana, rachunek z zakupów, porysowaną płytę z bajką, dwa kamienie, dwa patyki, słomkę i breloczek do kluczy. Okazuje się, że Stwór reaguje na to ostatnie, ale rykiem daje do zrozumienia, że było ich więcej. Wyciągacie dwa kawałki czekolady i dokładacie obietnicę kupienia lizaka. Awaria zażegnana.

Plus 10 punktów za sukces.

Minus 10 punktów za banalne przekupstwo.

Ale liczy się to, że gra biegnie dalej, a Wy coraz bliżej celu na końcu planszy.

Przed Wami ostatnia prosta, co może pójść nie tak? W zasięgu wzroku widzicie już błyszczący stalą puchar za przejście tej planszy. Czyli ekspres do kawy. Wasz palec układa się w kształt gotowy do wciśnięcia guziczka, który zakończy ten poziom gry i pozwoli Wam wejść na level wyżej. Jeszcze tylko trzy kroki, gdy słyszycie:

- Mamo, co to?

No nie ma siły, musicie się obejrzeć za siebie. Nic to, że Biblia ostrzega – nie oglądaj się człecze, bo zamienisz w słup soli, nic to, że Homer ostrzegał, by wzorem Odyseusza uszy zatkać przed złudnym wołaniem. Oglądacie się. I widzicie w rękach Stwora Waszą cenną, delikatną bransoletkę. Skąd? Za nisko wczoraj odłożona? Nieważne, teraz pora na szybki plan ratunkowy.

- Kochanie, daj, to mamusi.

Minus 38 punktów, zachęciliście Stwora podwójnie do zatrzymania zdobyczy. Nie należało sugerować, że to Wasze i że chcecie mu odebrać. Nie ma takiej ilości czekolady w domu, by teraz dobrowolnie oddał.

Na szczęście ze Stworami można negocjować. Wymiana jeńców na poziomie skuteczności międzynarodowej dyplomacji dokonuje się z pomocą telefonu komórkowego. Telefon jakoś odbierzecie później, a tymczasem bransoletka uratowana.

Robicie ostatnie kroki i zwycięstwo! Ekspres w zasięgu ręki. Minęło 40 minut, jest 9 rano, straciliście tylko jedno życie, telefon i większość punktów energii i cierpliwości zgromadzonych na ten dzień, ale poziom pierwszy zaliczony. Kawa Wam to zrekompensuje. Gra toczy się dalej.

---

To jak, mogę już zagrać na nosie tym gościom od „Wiedźmina” i odliczać zera milionów na moim koncie?

Zapomniałam, pewnie ciekawi jesteście jak nazywa się ta gra. „ArmagedDOM, czyli jak przetrwać w zamkniętym miejscu z małymi dziećmi.” Plansza nr 1 – przejście przez pokój z zamiarem zrobienia sobie porannej kawy.”